Jak tradycja nakazuje w czasie ferii ministranci z naszej parafii „oblegali” małą mieścinę Lubomierz. Nieliczna grupa zdecydowała się na tę odważną wyprawę. Nasza wyprawa trwała tylko kilka dni lecz nikt nie sądził, że przyniesie tyle wrażeń i emocji.
„Żółta Osa” tak został ochrzczony nasz pojazd który nas tam zabrał. Z br. Piotrem stojącym na czele naszego orszaku wyruszyliśmy na podbój górskich szczytów. Mimo przeszkód nawigacyjnych i trudności komunikacji dotarliśmy na miejsce. Śnieg wszędzie – śnieg. Nikt nie podejrzewał, że będzie go tak dużo.
Sobota (pierwszy dzień – dzień wyjazdu) minęła nam zdecydowanie za szybko. Krótki spacer połączony z rzucaniem się śnieżkami musiał wystarczyć. Co nie udało się zrobić w sobotę udało się następnego dnia. Niedziela zapowiadała się bardzo obiecująco. Msza Święta w kościele parafialnym już o 7:30 była tylko początkiem wrażeń. Szybkie śniadanie i wypad w góry oczywiście na cały dzień.
Nasz cel był prosty zdobyć szczyt – Kudłoń (1274 m) – czwarty co do wysokości szczyt w Gorcach. Ile sił potrzeba śmiałkom którzy zdecydowali się na tak trudną wędrówkę. Mnóstwo śniegu, trudny teren, własny pot i zmęczenie nie były przeszkodą. Po kilku godzinach morderczej walki z siłami natury osiągnęliśmy zamierzony cel. Zmęczeni ale szczęśliwi wróciliśmy do „Albertówki” (naszej siedziby).
Po sytej kolacji wieczorny czas wypełnił nam film – nie koniecznie edukacyjny. Wszyscy byli zmęczeni więc śniadanie w poniedziałek miało być troszkę później. Cały poniedziałek poświęcony był na rekreację – zasłużony odpoczynek. Gry, filmy, długie rozmowy i przygotowanie do meczu piłki halowej z tamtejszą drużyną ministrantów wypełniły cały dzień.
„Piłka jest okrągła a bramki są dwie” jednak piłka wpadała częściej do bramki przeciwników niż do naszej. Jednak wynik nie miał tutaj znaczenia liczyła się dobra zabawa. Wtorek (jako ostatni dzień) przyniósł nam mnóstwo pracy. Sprzątanie, pakowanie, odkurzanie i zamiatanie pochłonęło większą cześć tego dnia.
Wszyscy byli zaangażowani w prace – jak jeden organizm. Nikt się nie spodziewał że już trzeba było wracać. Cali i zdrowi wróciliśmy do Harmęż. Krótki ale opiewający w ciekawe sytuację i emocję wyjazd każdemu z nas zapadnie w pamięci. Oby w przyszłym roku tradycja znów została podtrzymana.
Dziękujemy wszystkim za wspólnie spędzony czas i zapraszamy by zobaczyć…
PISZĄ O NAS:
franciszkanie.pl