Zdzisław J. Kijas OFMConv
Harmęże, 25 marca 2023
Sanktuarium Zwycięskiej Miłości w Harmężach.
Teologiczne uzasadnienie istnienia
Przypadło mi niełatwe zadanie teologicznego uzasadnienia tworzenia Sanktuarium Zwycięskiej Miłości.
Czym jest sanktuarium, o którym mam mówić? Jak się rodzi/powstaje? Jakimi treściami żyje? Jaka jest jego misja w Kościele i życiu wierzących? Co sprawia, że się rozwija lub, przeciwnie, karłowacieje, obumiera? Nie interesuje „obumieranie” sanktuarium, ale jego rodzenie, tworzenie, rozwój, dlatego pytamy, jak i co robić, aby się rozwijało? Będę rozwijał mój temat wokół kilku terminów, które uważam za ważne w niniejszej kwestii.
Słowo
U podstaw sanktuarium znajduje się zawsze jakiś rodzaj słowa. Jest to słowo kogoś lub słowo o kimś lub o czymś: słowo osoby, związanej w jakiś szczególny sposób z miejscem, które staje się sanktuarium. Jej słowo, chociaż osoba już odeszła po wieczną nagrodę, nie przestaje przemawiać, uczyć, świecić przykładem dla żyjących. Ale może być to także słowo o osobie, bliskiej temu miejscu, która cieszy się już radością wieczną, zaś Kościół zaliczył ją w poczet swoich świętych. W sanktuarium – dzięki swoim słowom i obrazom z nią związanych – osoba taka żyje duchowo nadal. Misją sanktuarium jest bowiem jakiś rodzaj „przedłużania” życia osoby, tego, co powiedziała i co zrobiła, co uznane zostało za ważne, jakby nieśmiertelne. Wynika stąd, że sanktuarium rodzi się oddolnie, nie zaś odgórnie, przez dekret ustanawiający. Sanktuarium rodzi się z woli ludu Bożego, z sensus fidei, przekonania ludzi wierzących. Mają oni decydujący głos w powstawaniu sanktuarium i jego rozwoju. Proces ten przypomina proces „rodzenia się” świętego, czego zwieńczeniem jest akt beatyfikacji czy kanonizacji. Przez beatyfikację Kościół hierarchiczny nie narzuca nikomu świętości tego, kogo beatyfikuje czy kanonizuje. On tylko wychodzi naprzeciw życzeniom ludu Bożego. Spełnia pragnienie wiernych, którzy proszą, aby wyniósł do chwały ołtarzy osobę zmarłą, bo doświadczają przez nią wielu łask. W ten sposób Kościół odpowiada jedynie na pragnienie wierzących, przekonanych o świętości życia czy męczeńskiej śmierci osoby.
Celem procesu kanonizacyjnego jest stwierdzić jedynie, że lud wierny się nie myli. Skrupulatne sprawdzenie wszystkich dokumentów życia sługi Bożego, przesłuchanie licznych wiarygodnych świadków, opisanie łask i cudów, które spływają na proszących przez jego wstawiennictwo, ma stwierdzić jednoznacznie, że lud wierny się nie mylił, prosząc o jego kanonizację.
Rodzenie się sanktuarium posiada wiele z procesu „rodzenia” się świętego. Misja sanktuarium ma wiele wspólnego z misją, jaką Kościół wyznacza osobie beatyfikowanej czy kanonizowanej. Wiara żyje przekonaniem, że jego czas beatyfikacji lub kanonizacji nie jest przypadkowa. Widzi w niej określony „znak” i pomoc z nieba dla pielgrzymującego w czasie ludu Bożego.
W sanktuarium żyje się bardziej przesłaniem ideowym świętego niż pisaną przez niego za życia historią. Aczkolwiek ta pierwsza jest ważna, bo dzięki niej święty żyje we wdzięcznej pamięci wiernych, pielgrzymów do wieczności, jednak w sanktuarium nie następuje zawężenie jej do pamięci historycznej. Nie skupia się w nim wyłącznie na historycznych słowach czy gestach świętego. W sanktuarium ma miejsce ich eklezjalna i egzystencjalna aktualizacja, jakiś rodzaj duchowego i egzystencjalnego „dopasowana” ich do czasów i ludzi, którzy sanktuarium nawiedzają. W istocie chodzi o ich ciągłą, nieustanną aktualizację.
Przestrzeń – bardziej duchowa niż materialna
Czy warto pisać o tym, co dokonało się w Auschwitz, w „celi śmierci”? Czy warto rozprawiać o czymś, co dokonało się poza słowem? Maksymilian umierał bez słowa, sam, w pustym pomieszczeniu, bo ci, którzy z nim byli, umarli wcześniej. Z nikim nie mógł się więc podzielić tym, czego doświadczał, co przeżywał, jak znosił samotność, czy lękał się śmierci, jak się modlił? A może miał wizję Niepokalanej, wszak służył Jej gorliwie przez całe życie? Nikt nie zapisał, co chciał przekazać potomnym, jakie zostawił im przesłanie, dziedzictwo. Był sam na sam z życiem/śmiercią. A jednak słowo jest niezbędne, żeby ciało mogło się stać sobą, żeby fakt istniał rzeczywiście, tj. dotarł do naszej świadomości, stąd opisujemy śmierć Maksymiliana, starając się znaleźć właściwe słowa, trafne pojęcia, słuszne obrazy.
W śmierci Maksymiliana było coś bliskiego – touteproportion gardée – z tajemnicą Zwiastowania. W scenie zwiastowania, jaką przekazał nam św. Łukasz, Maryja powiedziała jedynie: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Nic więcej i nic później. Tych kilka słów wyznaczyło Jej wielką misję na całe życie. Nigdy później – Ewangelie milczą o tym – Maryja nie wracała do tych wydarzeń. Nie dzieliła się nimi ani z Józefem ani z Jezusem. Nie opowiadała o nich swoim krewnym. Ona wyłącznie nimi żyła. Słowa anioła ze zwiastowania napełniały Ją ciągle nową treścią, nowym znaczeniem. Nadawały sens wszystkim momentom trudnym Jej życia, których było sporo, jak ucieczka do Egiptu, zagubienie w Jerozolimie, Kana Galilejska, Kalwaria, krzyż, śmierć, złożenie do grobu…itd.
Gdyby zabrakło słowa anioła i nie było słowa/odpowiedzi Maryi, trudno wyobrazić sobie Betlejem, Egipt, Kanę Galijską, Kalwarię itd. Słowo anioła i słowo Maryi wyznaczyły kierunek Jej życia. Słowo Gabriela obdarzyło Maryję misją, zaś przyjęte wyznaczało realizację zbawczej misji.
Pierwsze słowa, pierwsza rozmowa, początkujący dialog anioła z Maryją był niezbędny. Dzięki niemu wszystko to, co nastąpiło potem, mogło w pewnym sensie przyjąć „ciało”. Bez słowa, które było jakby komentarzem, nadającym widzeniu głębszy sens, tłumaczący to, co działo się w Niej samej i wokół, wszystko byłoby o wiele trudniejsze, a może wręcz niemożliwe. Gdyby Maryja była pozbawiona słowa anioła i jego widzenia, nawet minimalnego, nawet przez mgłę wiary, pielgrzymowanie przez życie przy boku Tajemnicy, jaką był Jezus, byłoby nad wyraz trudne, wręcz nie do pomyślenia. Byłoby Jej bardzo trudno widzieć w tym, co spotykało Ją i Syna, głębszy sens. Nie byłaby w stanie odczuć miłującą obecność Wszechmocnego w codziennym zmaganiu się z tajemnicą.
Początkiem przygody jest słowo
Również w życiu Maksymiliana swoistym „początkiem” jest słowo. Ucieleśniło się, przemieniło w życie, przyjęło postać konkretnych wyborów, formę historycznej narracji, która – chociaż mijają dziesięciolecia – nie ustaje, nie umiera. Nadal się bogaci, jakby ciągłe rosło, obrastając/bogacąc się żywą narracją wiernych, lektorów jego pism, naśladowców jego miłości do Niepokalanej i miłości do bliźniego. Jego słowa bogacą się naszymi wspomnieniami, opisami wydarzeń, spotkaniami.
Słowa, które dały początek jego nieśmiertelnej misji, która uczyniła z Harmęż i obozu Auschwitz miejsca szczególne, były również krótkie, niczym z ewangelicznej sceny Zwiastowania. Miały formę dialogu, rozmowy nierównej, pełnej dysproporcji. Zapoczątkował ją Karl Fritzsch, komendant niemieckiego obozu Auschwitz, kiedy zaczął wyliczać więźniów do bunkra głodowego. W jego rozmowę „wszedł” ojciec Kolbe, odwracając jej przebieg, zadając śmiertelny cios jej wstępnej logice. Jej przebieg relacjonuje w ten sposób naoczny świadek, ks. Konrad Szweda, również więzień obozu:
– „Chcę pójść na śmierć za owego ojca rodziny! Proszę przyjąć ofiarę mego życia!” – powiedział Kolbe.
Dowódca obozu, zmieszany taką postawą więźnia, pyta się: „Zawód?”. „Ksiądz katolicki” – pada odpowiedź. „Dlaczego to czynisz?” „Ów ojciec więcej potrzebny dla swej rodziny niż moje sterane wiekiem i pracą życie dla społeczeństwa!”.
Dowódca zmierza go swym bystrym, krogulczym wzrokiem od stóp do głowy i po chwili zastanowienia się wypowiada słowa: „Zgadzam się!”[1].
Opis niczym ze sceny Zwiastowania. Dynamika propozycji i jej przyjęcia, i życia nią. Czadem z zazdrością, częściej z politowaniem patrzą na nas niewierzący: ileż pociechy i spokoju, ileż siły i odwagi daje religia, jak odejmie grozę istnieniu.
Rozmowa/dialog na placu apelowym wyznaczyły Maksymilianowi najważniejszą misję życia. Stanęły przed nim konkretne zadania i miejsce ich realizacji. Warto więc zauważyć, że nie „cela śmierci”, ale plac apelowy obozu koncentracyjnego Auschwitz dały początek pielgrzymce miłości, prowadzącej do zwycięstwa. W celi obozowej ukonkretniło to wszystko, czego początkiem była rozmowa na placu obozowym. W niej miłość Maksymiliana do Boga i człowieka rozpromieniła obozowe ciemności.
Nie tylko słowo na placu obozowym
Ale czy rzeczywiście „początkiem” misji był plac apelowy? A może było nim owo tajemnicze widzenie Niepokalanej, trzymającej koronę białą i czarowną, po które wyciągnął ręce młody Rajmund? A może miejscem tym był klasztor w Krakowie, Grodnie, Niepokalanowie, Nagasaki? A może miejscem szczególnym był pola wokół obecnych Harmęż? „Po utworzeniu obozu KL Auschwitz okupanci niemieccy w dniach 7–12 kwietnia 1941 przeprowadzili akcję wysiedleńczą okolicznych wsi, która objęła również Harmęże. Akcja trwała przez cały tydzień poprzedzający Święta Wielkanocne i zakończyła się w Wielką Sobotę. W Harmężach wyburzono większość domów, pozostawiając tylko kilka z nich. We wsi założono farmę drobiu, królików i hodowlę ryb, które to prace wykonywali więźniowie. Do stawu rybnego wrzucano popiół ze spalonych zwłok więźniów KL Auschwitz-Birkenau, który dowożony był na miejsce samochodami ciężarowymi. 8 grudnia 1941 SS-mani utworzyli jeden z pierwszych podobozów KL Auschwitz – podobóz Harmense. Umieszczono tu na stałe 50 więźniów. 17 lipca 1942 podobóz wizytował Heinrich Himmler”[2].
Trudno zatem wskazać konkretne miejsce. Podobnie, jak całe ziemskie życie Jezusa było pielgrzymowaniem do Jerozolimy, gdzie poniósł męczeńską i zarazem zbawczą śmierć, tak również całe życie Maksymiliana było swoistą pielgrzymką do obozu Auschwitz i cieli śmierci. Bez drogi nie byłoby Chrystusowego ukrzyżowania i wielkośći zmartwychwstania. Także bez Pabianic, Lwowa i Rzymu, Krakowa i Grodna, Niepokalanowa i Nagasaki, bez Harmęż nie byłoby również Auschwitz i celi śmierci. Całe życie Maksymiliana było przygotowaniem i jednocześnie pielgrzymką do śmierci i do zwycięstwa miłości. Am Jezus powiedział, że nie jest celem, ale „drogą” (J 14, 6).
Sanktuarium nie koncentruje się na śmierci. Tych, którzy go nawiedzają, nie zaprasza do kontemplacji umarłych. Ono edukuje. Tłumaczy sens życia i śmierci. Uczy nawiedzających mądrej drogi i odpowiedzialnego życia. Wszystkiemu, co spotyka lub co może spotkać człowieka, chce nadać właściwe znaczenie, treść; jego życiu, ale też chorobie, cierpieniu, prześladowaniu za prawdę, momentom niesprawiedliwości itd. Sanktuarium pozwala i zarazem pomaga wierzącemu wznieść się ponad i poza trudne doświadczenia egzystencjalne, budując się postawą świętego, wokół którego wyrasta sanktuarium.
Wiara nie pozwala czcić nieboszczyków. Apeluje ona o cześć dla żyjących, którzy radują się wspólnotą z Tym, który nie umiera. Miejsce pochówku w chrześcijaństwie nie nazywa się nekropolią (gr. νεκρόπολις nekropolis, miasto umarłych), ale cmentarzem (od łac. coemeterium, które jest zlatynizowaną formą greckiego „κοιμητήριον = miejsce spoczynku), bo jest miejscem odpoczynku w Bogu, który jest Bogiem żyjącym i działającym.
Gdyby pominąć to, co w życiu Maksymiliana było przed i co nastąpiło po, nie dałoby się odczytać w pełni znaczenia i misji tego, co dokonał w „celi śmierci”. Tłumaczy to wyłącznie całe życie, stąd całe życie jest ważne, najważniejsze. Ale zarazem też to, co nastąpiło po jego śmierci, rozjaśnia wszystko to, co było przed nią i w jej trakcie. Rozjaśnia ludzką przeszłość i przyszłość. Bez zwycięstwa miłości Maksymiliana nasze dzisiejsze i jutrzejsze noce byłby ciemniejsze, byłyby nocami opętanymi tematyką wielkości zła. Nasze rozmowy byłyby ocienione tematyką obozową i więzienną, gdy tymczasem teraz pełno w nich tematów wolności, zwycięstwa, nadziei na lepsze jutro. Bez gotowości pójścia do celi śmierci w miejsce Gajowniczka, byłoby nam bardzo trudno żyć nadzieją na siłę miłości, na zwycięstwo dobra nad złem, ufnością, że dzięki sile płynącej z wiary, człowiek jest w stanie pokonać wszelkie ludzkie ideologie, przeciwne Ewangelii, dając początek czemuś nowemu, Bożemu.
„Miejsce” śmierci
Gdzie umierał Kolbe? Wracamy do pytania, bo jest ono ważne. Co chcemy wiedzieć, kiedy stawiamy pytanie: gdzie umierał? O jaką pytamy śmierć? Dla wielu pytanie wydać się możne wręcz dziwne, wszak powszechnie wiadomo, że o. Kolbe umierał w bunkrze celi głodowej, dobity zastrzykiem fenolu. Taki był koniec jego materialnej egzystencji na ziemi. Tak przekazała go historia. Ale wiara uczy, że człowiek umierać może na wiele różnych sposobów. Znamy je z osobistego doświadczenia. Mówią o nich też inni, bliscy i dalsi.
Człowiek może umierać wewnętrznie i zewnętrznie, duchowo i materialnie. Umiera z miłości do drugiego czy też dla miłości drugiego. Coś w człowieku umiera, kiedy przestaje kochać tego, kogo kochał dotąd albo kiedy sam przestaje być kochany przez osobę, która była ważna dla niego. Jego życie traci wówczas sens, bywa wręcz, że życie sobie odbiera. Śmierć posiada zatem wiele odcieni, wiele twarzy, wiele różnych miejsc, gdzie się rodzi/odradza i gdzie umiera/więdnieje.
Zanim Maksymilian umarł dla swojego ciała i dla świata, przez całe życie umierał dla siebie, dla swojego ja. Chciał przez to rodzić się coraz bardziej, głębiej i gorliwiej dla swojego prawdziwego ja, które ukryte było w Bogu. Im w człowieku mniej z człowieka, tym więcej jest w nim z Boga. Kolbe wiedział o tym. Bez śmierci dla siebie, odrzucenia pokusy egoizmu, ludzkich pewności i ludzkiego strachu przed śmiercią, nie byłoby Auschwitz. Nie byłoby też w nim gotowości do pójścia na śmierć za bliźniego. Całe jego życie było przygotowaniem do tego miejsca i tej chwili, ostatecznej – jak się później okazało. Z niej narodził się nowy początek.
Śmierć nie jest zwykłym punktem na linii życia. Śmierć posiada raczej formę przestrzenną, obejmuje całe życie. W istocie bowiem każdy dzień, każde spotkanie, każde wydarzenie jest przygotowaniem do niej, do sposobu jej przyjmowania i przeżywania. Stąd mówi się, że „jakie życie taka śmierć”. W momencie śmierci człowiek objawia się w całej pełni. W niej jest najbardziej wolny i zarazem najbardziej bezbronny. Śmierć pokazuje prawdę o człowieku. Mówi o tym, co było dla niego najważniejsze, w czym lokował swoje nadzieje i co było dla niego ostatecznym źródłem szczęścia. Prawdziwe szczęście posiada niewiele wspólnego z powszechnie utożsamianą z nim przyjemnością. Kolbe w Auschwitz, a jeszcze bardziej w celi śmierci, nie doznawał najmniejszej przyjemności, a przecież był szczęśliwy. Świadkowie w procesie beatyfikacyjnym mówili, że z bunkra dochodziły śpiewy, które podnosiły ich – jeszcze żyjących – na duchu, wlewały nadzieję i pragnienie życia. „Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych rozlegały się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w kościele” – zeznawał w procesie beatyfikacyjnym Brunon Borgowiec, więzień obozu o numerze 1192, a jednocześnie pisarz podziemnego bunkra[3].
Harmęże, gdzie jesteśmy, są szczególnym miejscem w życiu Maksymiliana. Tutaj dokonało się jego bezpośrednie przygotowanie na przyjęcie i wypełnienie woli Bożej, na spotkanie się z Chrystusem w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania. Pozorny bezsens pracy na tutejszych polach, przywracała mu sens działania Boga, które przewyższa ludzką logikę.
Praca na tych polach, bez widzenia jej owoców, byłaby pozbawiona sensu. Gdyby nie kryła w sobie jasnej misji, miało w sobie coś z doświadczenia „nocy ducha”, nocy ciemnej. Czy Maksymilian pytał, gdzie jest Bóg? Gdzie się ukrył? Może sam nie pytał, bo głęboka była jego wiara, lecz pytania zadawali mu inni, jego współwięźniowie. Pytał cały świat. Pytanie o Boga, Jego obecność, ale też o Jego wszechmoc, zdawało się krzyczeć wszystko wokół. Musiało tak być, wszak wszystko, co widzieli i czego doświadczali więźniowie tego strasznego, piekielnego wręcz miejsca, stworzonego przez opętanych ludzi, zdawało się przeczyć istnieniu dobrego Boga, Stwórcy człowieka. Dokąd szli więc ze swymi ciężkimi pytaniami? Do kogo innego mogli je kierować, jak nie do Maksymiliana? Był przecież księdzem, sługą i stróżem Tego, który nazwał się Stwórcą każdego stworzenia, Wszechmocnym, Sędzią. Maksymilian, kapłan Najwyższego Pana, był znawcą Jego tajemnic. Do niego udawali się o zrozumienie tego, co ich spotkało, co spotkało cały świat.
A gdzie był w Auschwitz Wszechmocny? Ci, którzy pytali, mieli wrażenie, że Bóg „umarł”, że został uśmiercony, jakoby zło „uśmierciło” Boga, jakoby stworzenie zabiło Stwórcę… Niezwykle trudno jest nosić brzemię własne i cudze, brzemię własnych i cudzych pytań o Boga, Jego miejsce i działanie w świecie. Trudno jest odpowiadać sobie i innych, że Bóg jest dobry i pełen miłości, kiedy wokół tak wiele niesprawiedliwości, tyle odium, śmierci… Ileż podobieństw do Chrystusa, który modlił się w Ogrójcu i krwawił krwawym potem. Krzyż był już tylko konsekwencją Jego słów: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie (ten kielich) i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!” (Mt 26, 42).
Harmęże są miejscem szczególnym. Z wielu różnych względów. Są miejscem intensywnej pracy fizycznej, ale jeszcze bardziej intensywnej pracy duchowej, która jest o wiele trudniejsza. Harmęże były dla Maksymiliana miejscem materialnym i duchowym odkrywania, nadawania czy przywracania sensu temu wszystkiego, co pozornie było go pozbawione, nadawaniu sensu samemu sobie, swojej egzystencji. Harmęże to czas i miejsce (teren) wielkiej pracyMaksymiliana. „Miejscem” codziennego zmagania się o to, aby zachować człowieczeństwo – swoje i bliźnich, ustrzec wiarę przed niewiarą, nadzieję przed desperacją, wiarę w dobroć człowieka przed widzeniem w nim diabła.
Praca na polach, przy zbożu i przy stawach miała niewiele wspólnego z pracą redakcyjną czy zajęciami przy maszynie drukarskiej, jakim Kolbe zwykł się oddawać wcześniej. Tam widoczne były owoce jego trudzenia się w postaci „Rycerza”, lektorów, przekazu miłości i zachęcania do niej czytelników. W Harmężach działo się zupełnie inaczej, całkiem odwrotnie. Trudzenie się na polach Harmęż nie bogaciły jego, ani duchowo ani materialne, ale – co straszne – czyniły materialnie bardziej dostatnim okupanta, jakby silniejszym do zadawania bólu. Praca Maksymiliana na polach Harmęż „bogaciła” pośrednio zło, karmiła oprawcę, zabójcę Boga. Dostarczała mu materialnych środków do dalszego zadawania bólu, śmierci, prześladowania i roztaczania nocy ideologii na kolejne kraje, kolejne ludy. Siłą o. Kolbe został zmuszony do bycia współodpowiedzialnym za to, co dokonywał hitlerowski reżim.
Jest wielką łaską od Boga, widzieć sens tam, gdzie inni go nie widzą lub dostrzegają wyłącznie bezsens. Jest darem niebios dostrzec światło Boga w sytuacjach, w których inni, może nawet większość, nie dostrzega już nic innego poza ciemnością, śmiercią.Coś takiego potrafito tylko wielka miłość, która wyrasta z Boga i karmi się siłą płynącą od Niego. Takiej miłości nic i nikt nie zdoła pokonać. Jest zawsze zwyciężająca. Stąd nazwa tutejszego miejsca: „Sanktuarium Zwycięskiej Miłości” w Harmężach.
Współczesny człowiek podważył etyczny wymiar pracy, preferując wyłącznie estetyczny. W efekcie praca nie ma wymiaru wychowawczego. Nie kształtuje człowieka, nie rozwija go w jego cnotach, nie umacnia w wyborach. Nie buduje jego charakteru, stąd staje się on wiotki, porusza się niczym listek na wietrze.
Dla Maksymiliana praca miała wymiar etyczny. Tutaj, na ternie Harmęż, przygotowywał się do ostatecznego, definitywnego boju. Musiał więc być silny, duchowo mocny. Pracował więc z miłości do Pana i z miłością do prawdziwego swojego ja, aby być mocnym, kiedy Bóg tego zapragnie, usłyszeć głos Boga, kiedy zawoła. Pola Harmęż są miejscem „świętej” pracy, świętego zmagania się z pokusą, która kusi, aby się poddać i już nie walczyć, aby zwątpić w obecność i pomoc Boga, i poddać się bezwiednie biegowi zdarzeń. Harmęże są terenem zmagania się o świętość w pracy, mozolnej, szarej, bez pozornych efektów, mało medialnej i prestiżowej, wręcz zupełnie niemedialnej. Są wielką lekcją dla tych, którzy to miejsce nawiedzają.
Bez Harmęż, bez tego, co poprzedziło wydarzenie na placu apelowym, nie byłoby – można śmiało powiedzieć – „celi śmierci”. Wszak wybiórka 10 (dziesięciu) do bunkra głodowego nastąpiła po tym, jak jeden z więźniów uciekł podczas pracy na polach wokół Harmęż. Wybiórka i śmierć w bunkrze były konsekwencją tego, co miało miejsce w tych tutaj stronach, na polach otaczających domy mieszkańców Harmęż.
Pamięć o miłości
„Niezapomniany dzień beatyfikacji ojca Kolbe – wspominał ks. Janusz Pasierb. Portret zgładzonego więźnia, którego dobito zastrzykiem fenolu w serce – w Glorii Berniniego. Prawdziwy koniec wielkiej wojny. Miliony ofiar hitleryzmu zostały uniesione z ciemności i ukazane w chwale. We wstrząsającej mszy naszych czasów po ofiarowaniu nadeszła chwila podniesienia. Polacy, Włosi, Amerykanie, Francuzi, Hiszpanie, Żydzi, Japończycy, Niemcy patrzyliśmy na zakonnika z Niepokalanowa.
Umierał nagi, na betonie, umierał kilkakrotnie: tyle razy, ilu w tym bunkrze przy nim skonało z głodu. Czy współwięźniowie, czy kaci zdawali sobie sprawę, że w tamtej chwili na placu apelowym, gdy ofiarował swoje życie za współwięźnia, zadany został śmiertelny cios całej ideologii? Obozy koncentracyjne miały nie tylko zadania praktyczne: dokonanie Endlösung sprawy podludzi. Był to zarazem wielki eksperyment w zakresie antropologii filozoficznej: tutaj miała zostać udowodniona teza, że człowiek jest tylko zwierzęciem, pragnącym przeżyć za wszelką cenę, przede wszystkim za cenę własnej tożsamości i życia innych ludzi. Czyn franciszkanina z Niepokalanowa przekreślił tę tezę.
Traci sens system totalitarny, gdy ma choćby jednego prawdziwego przeciwnika?”[4]
Aczkolwiek współcześnie, w post nowoczesności, pamięć jest mało ceniona. Być może jest nawet lekceważona, pomijana, spychana na margines. A jednak pamięć ma jednak w sobie coś boskiego. Ma w sobie moc wzniesienia się ponad historię, zadając jakby śmierć temu, co przechodzi i odchodzi. Pamięć nie pozwala się uśmiercić. Może być prześladowana, niszczona, rugowana poza margines bieżących wydarzeń. Tak robią różne reżimy, zabraniając pamiętać czasy dobre. Nie mają jednak wystarczającej siły, aby pamięć uśmiercić, bo ciągle się odradza, odżywa niczym feniks z popiołów.
Potrzeba jednak, aby pamięć oczyszczała się z tego, z tych wspomnień, które nie pochodzą od Boga, co jest w niej nazbyt ludzkie, co może dzielić, konfliktować ludzi, pogłębiać rowy, tworzyć lub szukać przeciwników, rodzić wojny. W sanktuarium ma miejsce uświęcanie pamięci, oczyszczanie jej z tego, co kłóci się z dobrą nowiną, jakiś rodzaj ewangelizacji pamięci o przeszłości, szczególnie tej trudnej, nieludzkiej.
W sanktuarium, które oddycha prawdziwą miłością, pamięć o przeszłości, przywoływana przez słowa, obrazy, różne formy wspomnień itd., jest oczyszczana z tego, co kłóci się z nauką Chrystusa, co nie jest z Ewangelii. Taką funkcję/misję mają w Harmężach chociażby „Klisze pamięci” pana Mariana Kołodzieja. „Spojrzenie na Auschwitz poprzez rysunek – pisze ich autor. Każdy, kto był w Auschwitz i przeżył Auschwitz, pozostał na całe życie z niezbywalnym piętnem rozgrywającego się tam ludzkiego tragizmu. Chciałbym podpowiedzieć widzowi: bądź cierpliwy, cierpliwie przeczytaj wszystko, co jest w tych rysunkach napisane. To są moje do ciebie «narysowane słowa». Trzeba je czytać”.
Lecz nade wszystko w sanktuarium pamięć oczyszczana jest przez miłość – miłość Świętego i miłość pielgrzymów, przybywających do sanktuarium. Przez oczy miłości oczyszczany jest każde miejsce, każdy rysunek, każdy szczegół tragicznej przeszłości, każdy zły gest i złe słowo. W sanktuarium żyje się mocną pamięcią o tym, co było, o ludziach i ich czynach (szczególnie czynach złych), lecz wszystko prześwietlone jest zostaje siłą/światłem miłości. Nic nie zostaje pominięte czy zlekceważone. Nic nie jest bez znaczenia i wartości. Nie pozostaje jednak wyłącznie historią. Sanktuarium nie jest skansenu przeszłości. Nie skrywa w sobie wyłącznie przeszłości, ale ją intepretuje, odkrywa w niej ślady i działanie Boga, pokazuje wielkość człowieka, owoce miłości. Misją sanktuarium jest edukowanie ludzkiej teraźniejszości. W sanktuarium pamięta się o wszystkim, aby wszystko ewangelizować miłością, aby we wszystkim dostrzegać Boże działanie i przepalać miłością, ewangeliczną agape, caritas.
Wiara uczy, że Bóg nie zapomina, ale zawsze jest gotów przebaczyć. A my? Nie mając zbyt wiele władzy nad naszą pamięcią, musimy jej mieć więcej nad naszym sercem. Jaki robimy użytek z naszej pamięci? Jak edukujemy nasze serce? Odpowiedzią jest właśnie sanktuarium, chociażby to w Harmężach. Na óżne sposoby, przy użyciu różnych narzędzie/środków, chce pomóc człowiekowi – wszystkim, którzy je nawiedzają – odkryć siłę miłości i słabość nienawiści. Wszystko w tym sanktuarium mówi, że wyłącznie „miłość jest twórcza”.
Sanktuarium
Sanktuarium, jak „miejsce święte” zbiera wszystko to, o czym mówiliśmy powyżej. Wyrasta ze słów ludzi, skrupulatnie je zbiera i pilnie przechowuje, jakby drogocenną perłę. Zachowuje w pamięci święte gesty i obrazy osób, które dają początek sanktuarium, ich materialne resztki. Strzeże zazdrośnie pamięci o tym, co było – złe i dobre, aby dobro promować, zło zaś rugować.
Prawdziwe sanktuarium tworzy się wokół osób, nie zaś wokół wydarzeń. Jeśli nawet ważne są w nim wydarzenia, to tylko dlatego, że związane z nimi były osoby, szczególne momenty ich życia, decyzje podjęte lub dzieła realizowane.
W epoce gwałtu i przemocy, nadmiaru słowa czy jego lekceważenia, w sanktuarium wspomina się osobę delikatną, wrażliwą, rozmiłowaną w prawdzie i gotową jej bronić. Lecz w sanktuariom bardziej niż osobę, która odniosła zwycięstwo nad kłamstwem, przemocą, fałszem, czci się Boga, który był dla niej źródłem siły, nadziei i miłości.
W sanktuarium pamięć, wspomnienia o mrocznej przeszłości, o bestialstwie, na jakie zdobyć może się człowiek, kiedy odrzuci Boga, o niesprawiedliwości i przemocy, są w dziwny sposób – tylko Bóg wie, w jaki – wychowywane. Do czego? Do miary synów Bożych (zob. Rz 8, 12–17 i Ga 4, 1–7).
Jak przebiega ten proces wychowawczy, jaki ma miejsce w sanktuarium? W sposób dyskretny, bez patosu, codziennie, w szarości każdego dnia. Mimo okresowych depresji, zawieruchy, jakie nawiedzają tutejsze tereny, mimo takich czy innych kryzysu, sanktuarium „Zwycięskiej Miłości w Harmężach” chce wychowywać nawiedzających go do godności, bycia bardziej dla Boga i bliźnich, zwalczania pokus, pokonywania słabości, a wszystko dlatego, że życie nie umiera, ale rozwija się w Bogu.
Sanktuarium jest dla żyjących „światłem świata i solą ziemi” (zob. Mt 5, 13-16). Im więcej w świecie chmur, im więcej obojętności i kłamstwa, przemocy i gniewu, tym bardziej potrzebne jest sanktuarium, jako „światło i sól”, aby przywraca wątłą nadzieję w dobro i przydawać smak życiu, którego zdaje się jakby było coraz mniej. W sposób szczególny odnosi się to do sanktuarium „Zwycięskiej Miłości”.
W procesie beatyfikacyjnym Józef Stemler, więzień obozu Auschwitz o numerze 13571, przywołał swoją rozmowę z o. Maksymilianem. .
„Nie pamiętam dnia, bo tam tylko najważniejsze daty można było spamiętać, np. datę wybicia zębów lub złamania żebra, ale to był koniec lipca 1941 r. Spotkaliśmy się z o. Kolbem na 20 bloku jako chorzy. […]
O zmroku podpełzłem do pryczy o. Maksymiliana. Rzewne to było przywitanie. Wymieliliśmy kilka zdań na temat owej krematoryjnej ohydy. Potem milczeliśmy. Parzyłem na wymizerowaną twarz, trudną do poznania, bez brody. Płonące oczy świadczyły o gorączce. Nie chciałem go męczyć. Ale chciałem mu tak dużo powiedzieć…
Ośmielił mnie. Była to spowiedź.
To, co ja mówiłem, było żalem i buntem. Ja chciałem żyć!
To, co on mówił, było głębokie i proste. Przede wszystkim niezachwiana wiara w zwycięstwo Dobra.
– Nienawiść nie jest siłą twórczą. SIŁĄ TWÓRCZĄ JEST MIŁOŚĆ – szeptał, ściskając moją rękę swoją rozpaloną dłonią.
– Nie zmogą nas te cierpienia, tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą…”[5]
W tutejszym sanktuariom, przez życie św. Maksymiliana, wokół którego wyrasta, Jezus nie mówi: winniście stać się światłem i solą. On mówi jasno i wyraźnie: jesteście. Ci, którzy żyją w sanktuarium, którzy do niego przychodzą, którzy modlą się w nim, otrzymują jasną misję, którą realizować od zaraz, nawet wówczas, kiedy czują się słabi, okaleczeni na duszy czy ciele. Nie mogą czekać aż do niej się przygotują, aż osiągną przyzwoity poziom duchowy, intelektualny czy ekonomiczny. Mają ruszyć w drogę od zaraz. Będąc w drodze mają się uczyć miłować bardziej i nawracać – siebie i innych – na miłość. Jezus, który był Mistrzem dla św. Maksymiliana, staje się też Mistrzem, Dawcą łaski dla wszystkich innych, ludzi dobrej wolni, spragnionych dobra i chcących go czynić.
„Wszędzie widzę Niepokalaną, problemów nie widzę nigdzie” – mawiał św. Maksymilian. Ci, którzy odwiedzają Sanktuarium „Zwycięskiej Miłości” tez widzą wszędzie miłość – miłość większą niż gniew, złość, nienawiść. Widzą siłę i owoce miłości, które leczą rany historii i granice podziałów, wszelkich podziałów – rasowych, religijnych, politycznych, ideologicznych, materialnych i innych jeszcze.
Pielgrzymi do sanktuarium „Zwycięskiej Miłości” widzą nadzieję w miejsce beznadziei, widzą światło nowego poranka w miejsce ciemności, wieszczonej przez fałszywych proroków, widzą potencjalne dobro w każdym człowieku, zamiast wroga i nieprzyjaciela. Jest to najważniejsza misja sanktuarium. W nim wszystko idzie pod prąd, sprzeciwia się „duchowi” świata, promując Ducha Pana.
W Kazaniu na górze uczy Jezus: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 44-45).
Słowami miłości ewangelicznej, ale zarazem też świadectwom miłości św. Maksymilianowa Marii Kolbego, żyje tutejsze sanktuarium. Mówi o niej i zachęca do jej praktykowania. Zaprasza nie tylko słowami, ale postawą tego, który na tym terenie pracował. Zapraszają do tej miłości jego prochy, rozsypane na polach czy stawach rybnych Harmęż. Tutaj właśnie – jak mówi historia – wywożone były popioły z obozowych krematoriów Auschwitz i Birkenau. I nie były to wyłącznie prochy Maksymiliana. Jego mieszały się z prochami tysiąca innych ludzi, anonimowych świętych, niszczonych przez niemiecki faszyzm. Oni także „żyją” w tutejszym sanktuarium. Apelują o życie Boga i każdego człowieka, Bożego stworzenia.