Około 60 osób wzięło udział w odbywających się od 15 do 17 marca 2024 r. w Harmężach XXII Dniach Kolbiańskich. Tegoroczna sesja zatytułowana była „Z Asyżu do Auschwitz. Odnaleźć Franciszka w Maksymilianie”. Tradycyjnie spotkanie organizowało Centrum św. Maksymiliana M. Kolbego w Harmężach oraz siostry Misjonarki Niepokalanej Ojca Kolbego.
Poniżej znajdują się homilie wygłoszone podczas XXII dni kolbiańskich:
Msza na rozpoczęcie – 15 marca
Msza na rozpoczęcie – 16 marca
Msza na rozpoczęcie – 17 marca
Poniżej tekst homilii wygłoszonej 17 marca przez o. Mariana Michasiowa:
„Nie ma większej miłości od tej, przez którą człowiek własne życie oddaje za życie swojego brata.
Kiedy ziarno pszeniczne upadnie w dobrą glebę, plon stokrotny przynosi i wszystko karmi sobą”.
Drodzy bracia i siostry,
Te słowa to fragment hymnu, którym wspólnota Kościoła, a zwłaszcza Rodzina franciszkańska modli się każdego roku 14 sierpnia w liturgiczne święto św. Maksymiliana Marii Kolbego. W ten sposób Kościół podpowiada, że to właśnie to słowo zaczerpnięte z Ewangelii wg św. Jana – także z tego fragmentu, który przed chwilą usłyszeliśmy o ziarnie, które wpada w ziemię, obumiera i przynosi plon – zrealizowało w życiu i śmierci Ojca Kolbego. On, przyjmując to słowo do siebie – na wzór Maryi – dał temu słowu swoje ciało. Pozwolił, aby Pan Bóg w nim pokazał, że słowo to jest aktualne. I piękne jest to, że dzisiaj, kiedy kończą się kolejne Dni Kolbiańskie dostajemy od Kościoła w prezencie właśnie ten fragment Ewangelii, który nie był szczególnie dobierany na dzisiejszą okazję. Termin Dni Kolbiańskich nie był wyznaczany z lekcjonarzem w ręku, tylko pewnie inne względy przemawiały za tym, a nie innym terminem. Ale poprzez to słowo, które dostajemy dzisiaj, Pan Bóg podpisuje się pod tym wszystkim, co się działo tutaj przez te minione dni.
Pan Bóg pokazuje nam, że ta postawa św. ojca Maksymiliana, jego ofiara życia może być dla nas wielką pomocą w tym, aby przyjąć słowa Ewangelii. Słowo, które mówi o logice paschalnej, czyli o tym, że tak naprawdę dostaję, kiedy sam daję; że zyskuję wtedy, kiedy tracę; i żyję wtedy, kiedy umieram. Słowo to pozwala nam zupełnie inaczej popatrzeć na to, za czym dąży współczesny człowiek. Zupełnie inaczej poukładać swoje priorytety w życiu. Bo patrząc po ludzku, to co wydarzyło się ze św. Maksymilianem niemalże w bezpośrednim sąsiedztwie tego miejsca, tej świątyni, jego męczeńska śmierć, jego starcie na proch dla Niepokalanej, wydaje się być tragedią – śmiercią bezsensowną, okrutną, niesprawiedliwą. Bo przecież ten 47-letni kapłan zakonny mógł jeszcze tyle zdziałać. Był pełen inicjatywy, pełen zapału dla ewangelizacji i tak kończy się jego życie. Przecież mógłby równie dobrze ktoś inny znaleźć się na jego miejscu… Tymczasem widzimy, że właśnie ten czyn św. Maksymiliana najmocniej objawił w nim chwałę Bożą. Św. Jan Paweł II, kiedy pielgrzymował do Auschwitz w roku 1979 tak mówił: „W tym miejscu straszliwej kaźni, która przyniosła śmierć milionom ludzi z różnych narodów, o. Maksymilian Kolbe odniósł duchowe zwycięstwo, podobne do zwycięstwa samego Chrystusa, oddając się dobrowolnie na śmierć w bunkrze głodu – za brata (…). Pragniemy ogarnąć uczuciem najgłębszej czci każde z tych zwycięstw, każdy przejaw człowieczeństwa, które było zaprzeczeniem systemu systematycznego zaprzeczania człowieczeństwa. Na miejscu tak straszliwego podeptania człowieczeństwa, godności ludzkiej - zwycięstwo człowieka!”.
Wcześniej podobne słowa wypowiedział Prymas Tysiąclecia, bł. Kard. Stefan Wyszyński z okazji beatyfikacji Ojca Kolbego w 1971 r.: „Ojciec Maksymilian Kolbe wśród zmagających się potęg świata, wygrał wojnę! Wtedy, gdy zmagały się potężne moce, nie dające się ogarnąć ani powstrzymać, gdy do głosu doszła nienawiść, której nie można było przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią – bo zda się, że większej już być nie mogło! pozostał jeden wybór: nienawiść przezwyciężyć większą jeszcze miłością. Taki właśnie środek zwycięstwa wybrał nasz rodak, ojciec Maksymilian Maria. Wobec tego przykładu zatrzymały się niejako potęgi nienawiści, zdumione tak wielką miłością”. Wielokrotnie zapewne słyszeliśmy zapewne to stwierdzenie, że św. Maksymilian Kolbe jest tym, który wygrał II wojnę światową. Jest tym, który w tej tragedii, w tym niewyobrażalnym dramacie, jakiego doświadczyła ludzkość XX wieku, odniósł pełne zwycięstwo.
Jeszcze jeden cytat. Tym razem pochodzący od jednego z więźniów Auschwitz, świadka tamtych wydarzeń: „Czyn ojca Maksymiliana stał się dla tysięcy więźniów dokumentem potwierdzającym, że prawdziwy świat istnieje, jak istniał (…). Był to wstrząs pełen optymizmu, regenerujący i dodający sił (…). Mówienie o tym, że Ojciec Maksymilian umarł dla jednego z nas lub jego rodziny, jest co najmniej uproszczeniem sprawy. Ta śmierć była ratunkiem dla tysięcy ludzi i na tym polega wielkość tej śmierci. Tak ją odczuliśmy i jak długo żyć będziemy, będziemy przed nią pochylać głowy, my oświęcimiacy. A wówczas chyliliśmy głowy przed bunkrem głodowej śmierci”.
Coś, co z ludzkiej perspektywy wydawało się przegraną, klęską, porażką, nieszczęściem, w Bożej perspektywie okazało się zwycięstwem. Na wzór miłości Jezusa Chrystusa, który w godzinie Krzyża, w godzinie niewyobrażalnej męki, w godzinie, w której wydawałoby się, że zło ostatecznie zatryumfowało, przezwycięża nienawiść miłością, gdy modli się za tych, którzy Go krzyżują, gdy mówi: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Zatrzymuje na sobie tę nienawiść. Nie chce odpowiadać złem na zło, złorzeczeniem na złorzeczenie. I dziś św. Maksymilian pokazuje nam, że to jest możliwe, że Bóg może w nas tego dokonać, może sprawić, że nawet w sytuacjach bardzo trudnych, które wydają się nas całkowicie niszczyć, wciąż możemy kochać. Nie dokonamy tego własną mocą, ale Pan Bóg może nas do tego uzdolnić. Kiedy jednoczymy się z Jezusem Chrystusem, przyjmując Go w Komunii Świętej, możemy w sobie tą miłość ochronić tak, aby zło, którego doświadczamy, które na nas przychodzi, nam tego wewnętrznego pokoju nie odebrało.
Taka postawa często dla tego świata wydaje się niezrozumiała, tak jak niezrozumiała może wydawać się postawa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii – Jezusa, który po ludzku doświadcza sukcesu. Bo oto uczniowie mówią: „Przyszli do Ciebie Grecy”. Dla ówczesnego świata, obejmującego basen Morza Śródziemnego, Grecy byli swoistą elitą Mainstreamem, który nadawał ton. Byli to ludzie, którzy cenili sobie mądrość, piękno, tężyznę fizyczną. To w środowisku greckim swój początek ma i filozofia i olimpiady, i zawody sportowe, i pewne kanony piękna, które obowiązywały przez wieki. I ci ludzie przychodzą do Jezusa. A On daje im zupełnie coś innego niż to, czego by mogli się spodziewać, bo nagle mówi o tej logice, która do życia prowadzi poprzez śmierć. I mówi, że kto chce zachować swoje życie, ten je straci. Wielu z nas pewnie ma takie doświadczenie, że łatwo tracimy nasze życie, chcąc je za wszelką cenę zachować, biegając za wszystkim, co nam się wydaje, że sprawi, że będziemy żyli w pełni. Wtedy często absolutyzujemy mądrość, piękno, wygląd zewnętrzny i wiele innych dóbr. I możemy doświadczyć, że to wszystko nie przynosi szczęścia, że to jest za mało, że to nie wystarcza, by nadać życiu sens.
I wówczas z pomocą przychodzi mądrość Ewangelii, która mówi, że warto tracić swoje życie, zgodzić się, że nie ja jestem bogiem i jest Ktoś inny, kto prowadzi moją historię w sposób odmienny od moich oczekiwań. I kiedy przyjmuję swoją rzeczywistość z wiarą, że Bóg ma lepszy plan na moje życie – choć często nie jest on łatwiejszy od tego, który sobie zakładam i wyobrażam – dopiero wtedy mogę odkryć prawdziwe szczęście, które nie zależy od okoliczności zewnętrznych, ale od doświadczenia w pośrodku tych różnych doświadczeń bliskości Boga. Będę wtedy mógł jak św. Maksymilian śpiewać pieśń chwały ku czci Boga, nawet w celi śmierci, w bunkrze głodowym, w miejscu, które po ludzku najmniej wydaje się do tego odpowiednie, najmniej stosowne. Ale wiemy, że św. Maksymilian – jak pozwala na to zobaczyć temat tegorocznych Dni Kolbiańskich – uczył się tego od św. Franciszka z Asyżu. Kiedy przyjął habit franciszkański, to w jakiś sposób wszedł w to duchowe doświadczenie naszego Zakonodawcy, który – wyrzekając się światowej kariery, pozycji społecznej, bogactwa, za którymi podążał jego ojciec i wielu mu współczesnych – odkrywał, że nie w tym jest szczęście, ale że może się chlubić w Krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa. I w tym roku jako rodzina franciszkańska przeżywamy piękny jubileusz 800-lecia naznaczenia św. Franciszka stygmatami męki naszego Pana Jezusa Chrystusa, stygmatami, przez które Bóg potwierdził to upodobnienie się do Jezusa, które już w życiu Franciszka się dokonało, kiedy godził się na umieranie, na to, że nie będzie tak, jak on chce, przyjął logikę paschalną obumierającego ziarna. Widział, że to umieranie prowadzi do życia. Jak kupiec poszukujący drogocennych pereł, który odkrył tę najcenniejszą perłę i sprzedał wszystko, co miał, bo wiedział, że robi w ten sposób inwestycję życia; że sprzedając wszystko, co ma zyskuje dużo więcej. I to wpatrzenie św. Franciszka w Krzyż jest również obecne w życiu św. Maksymiliana, który mówił swoim braciom: „Najpiękniejszą i najprawdziwszą księgą, gdzie można do końca zgłębić Miłość Boga, by ją naśladować, jest Ukrzyżowany”. To właśnie w Chrystusie ukrzyżowanym św. Maksymilian za św. Franciszkiem widział miłość prawdziwą, miłość pełną, tą miłość, która jest przebaczająca, ofiarna, która nie boi się dawać siebie, obumierać na wzór pszenicznego ziarna.
Drodzy bracia i siostry,
Tak jak uczniowie Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, tak i my dzisiaj często możemy spotykać się z takim oczekiwaniem ludzi naokoło nas: „Chcemy widzieć Jezusa”. Wielu ludzi współcześnie jest spragnionych bardzo tego, aby zobaczyć, że wiara jest prawdziwa, i spragnionych takiej miłości, która jest bezgraniczna, nie stawia granic. I dziś to słowo zaprasza nas do tego, abyśmy jak św. Maksymilian, jak św. Franciszek chcieli pokazywać Jezusa naszym życiem, naszymi decyzjami, wyborami, jakich dokonujemy. Byśmy nie bali się tracić, zgodzili się na to, że rzeczywistość naokoło będzie poukładana tak, jak byśmy tego oczekiwali. Ale byśmy mieli zaufanie, że nawet w trudnych doświadczeniach Pan Bóg nas nie zostawia. Szokujące mogą być dla nas słowa z Listu do Hebrajczyków, gdzie jego autor mówi nam, że Jezus „zanosił gorące prośby i błagania do tego, który mógł Go ocalić od śmierci i został wysłuchany dzięki swej uległości”. Patrzymy na Krzyż i możemy się zastanawiać: jak został wysłuchany skoro przyszedł na Niego ten Krzyż i doświadczył śmierci? Ale został wysłuchany dlatego, gdyż Bóg przeprowadził Go przez doświadczenie śmierci. Nie do śmierci należało ostatnie słowo, ale do Boga. I dziś w obliczu różnych trudności, przeciwności, jakie są naszym udziałem, kiedy zanosimy gorące prośby i błagania do Boga, to może nie być tak, że Bóg nagle odsunie od nas wszystkie trudności. Ale na pewno nas przez nie przeprowadzi, uczyni z nich drogę, która prowadzi do szczęścia, do zbawienia, drogą, na której objawi się chwała Boża. Bo czymś nieporównywalnie większym niż zachowanie od śmierci jest wskrzeszenie umarłego do życia. Idąc za Jezusem Chrystusem, możemy doświadczyć, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią, że to, co często dla ludzi jest niewyobrażalną tragedią, dla nas wcale nie musi nią być. I to właśnie przez takie życie, przez taką miłość na wzór św. Franciszka, na wzór św. Maksymiliana możemy tym, którzy żyją na około nas pokazywać Jezusa. Możemy sprawić, że inni widząc nas, będą pragnęli w tę osobistą relację z naszym Panem wchodzić.